Pratchett uczynił bohaterami outsiderów, dziwaków i marzycieli – nas wszystkich


Najpewniej żaden autor nie dostarczył światu tylu trafnych cytatów, co TerryPratchett przed swoim odejściem. W końcu Śmierć był stałym gościem w jego serii o Świecie Dysku, zjawiając się w każdej książce po dusze zmarłych i znajdując się czasami w centrum zainteresowania. W fantastycznym uniwersum Pratchetta Śmierć nie był przerażającą ani okrutną postacią – po prostu wykonywał swoją pracę, obserwując przy tym ludzkość z bezstronną konsternacją i odrobiną ukradkowej tkliwości; był zdystansowany, beznamiętny i miał słabość do kotów. Reprezentował schyłek życia, a zarazem był jego żywą częścią. Za każdym razem, gdy w powieści Pratchetta pojawiał się Śmierć, pisarz zdawał się mówić: „Wszystko w porządku, nie musisz się bać – wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, nawet Śmierć.”

 

Bycie człowiekiem należało do największych troskPratchetta. Czy ktokolwiek inny potrafił pisać z tak kąśliwym poczuciem humoru, tak rechotliwym absurdem, równocześnie wypełniając każdą stronę ciepłym, wielkodusznym człowieczeństwem, nigdy niepozostawiającym w umyśle czytelnika wątpliwości, że on, autor i wszyscy inni wspólnie uczestniczą w podróży zwanej życiem? Bycie człowiekiem to bycie wielkim skomplikowanym chaosem, a Pratchett obrał sobie za cel, byśmy wszyscy się z tym pogodzili, śmiali się z tego i pokochali to.

Świat Dysku, jego największe dzieło, rozpoczął się jakoparodia stylu pisania w gatunku fantasy.Pierwsza powieść o Świecie Dysku, Kolor Magii, wykazała radośnie lekceważące podejście do opowieści o smokach, barbarzyńcach i świątyniach Lovecraftian.Jednak z czasem ta saga stała się czymś znacznie więcej. Pratchett zdał sobie sprawę, że jego chaotycznie komiczny świat fantasy, niesiony przez kosmos przez cztery słonie stojące na grzbiecie żółwia, może służyć nie tylko do natrząsania się z gatunku, ale jako całe uniwersum.  

W ten sposób Świat Dysku rozrastał się, ewoluował i przekształcał w coś rozległego, złożonego i dziwnie znajomego. Według sugestii zawartych w samych książkach, nasz własny świat zawsze sączył się przez porowate granice pomiędzy rzeczywistością, a fantazją. To dlatego Świat Dysku nie zajmował się tradycyjnymi eskapadami magii i miecza, ale kłopotliwymi niejasnościami i bolesnymi zmaganiami naszego własnego wszechświata, przeszczepionymi do królestwa czarodziejów i trolli. W Świecie Dysku Pratchettowskie postacie borykały się z religią, polityką, rasizmem, feminizmem, postępem technologicznymi teorią ekonomii. Mieszkańcy Świata Dysku poradzili sobie z naporem rock‘n’rolla, filmów, komunikacji masowej, pieniądza fiducjarnegoi wolnej prasy. Pratchettowi udało się zapewnić ucieczkę od znoju prawdziwego świata, będącą zarazem komentarzem do prawdziwego świata.

Jego bohaterowie byli bohaterami rzeczywistego świata. Outsiderzy, niedorajdy, dziwacy i marzyciele grali pierwsze skrzypce w jego historiach; ludzie, których perspektywy życiowe zmusiły do życia pod kątem 45 stopni w stosunku do reszty świata; ludzie, którzy nie mogli się powstrzymać przed próbami nadania sensu rzeczom, które były go pozbawione; którzy popadali w tarapaty przez swoje dziwactwa i tak samo się z nich wydostawali; którzy mogli zmienić świat, a nawet go ocalić, lecz nigdy nie mogliby nim rządzić, bo nie przystosowaliby się do niego. I w tych bohaterach my – jego czytelnicy – dostrzegaliśmy siebie. 

Rincewind, nieudolny mag, który jest pewien, że musi istnieć lepszy sposób na poruszanie wszechświatem, niż magia. Babcia Weatherwax, sroga czarownica, która gardzi tymi, którzy wierzą w moce nadprzyrodzonebez wyraźnej przyczyny, nawet jeślizdają się mieć rację. Sam Vimes, wiecznie gderający dowódca Straży,wysoce podejrzliwy wobec wszystkich autorytetów, nawet własnego. Moist von Lipwig, były przestępca wyznaczony do poprawy usług rządowych. Tiffany Obolała, młoda dziewczyna, która uczy się czarować i ratuje chłopców. I Susan, wnuczka Śmierci, nieżyczliwabohaterka, która postrzega fantastyczne sytuacje, w jakich się znajduje, jako kompletnie absurdalne. 

Oczywiście jest też wielu innych. Eleganccy zabójcy, przebiegli biznesmeni, durni wojownicy, roztrzepani czarodzieje, sadystyczne elfy, sarkastyczne psy, zombie milicjanci, monarchowie z demencją i inni, maszerujący przez karty powieści niczym armia pięknie zaaranżowanego obłędu.

Naturalnie nic by z tego nie było, gdyby świat kręcący się na grzbietach tych słoni nie był w rękach mistrza słowa. Niewielu pisarzy może tak zręcznie spleść montypythonowską komedię, żywą satyrę i sędziwe kalambury ze szczerymi emocjami i prawdziwie dramatycznym napięciem – niewielu nawet próbowało. AleTerryPratchett miał zdumiewającą zdolność do czynieniahistoriiniemądrymi i prawdziwymi zarazem. Patrycjusz Ankh-Morpork nazywa się Vetinari – od jednorazowego kalambura, a mimo to trwale zapisał się wannałach fantasy. Pratchett nigdy nie pozwolił sobie na myśl, że żart deprecjonuje wagę słów.

A był dla nas ważny. Nie musiałemwidzieć reakcji na jego odejście by wiedzieć, że nie jestem osamotniony w poczuciu, że TerryPratchett zmienił moje życie. Z pewnością jako pisarz: czary jakie odprawiał nad słowami, jego ostre jak brzytwa i bogate poczucie humoru, jego światło, precyzyjny rys, to wszystko zainspirowało mnie twórczo i pchnęło, bym dążył do tego wysublimowanego poziomu ekspresji. Pratchett niechybnie napędza wszystko, co piszę; wszystko, co tworzę, niesie ze sobą jego małą część i nie mogę w żaden sposób pokazać,jak jestem mu za to wdzięczny.

Co więcej: zmienił mnie – i miliony innych – jako ludzi. Był naszym towarzyszem, gdy czuliśmy się najbardziej osamotnieni, pociechą w trudnej sytuacji, źródłem mądrości i śmiechu w momentach, gdy desperacko potrzebowaliśmy ich obu. Jego postacie były przyjaciółmi, jego obłędny Świat Dysku kierunkiem, w którym zmierzaliśmy zawsze, gdy potrzebowaliśmy przypomnienia, że nasz świat jest głupi, śmieszny, frustrujący… ale również od czasu do czasu wspaniały – w świecie, który stworzył TerryPratchett musi tak być. W smutnym, często trudnym do zniesienia pochodzie życia populacja Świata Dysku przetrwała i odnalazła radość, a my wiedzieliśmy, że możemy zrobić to samo.

Oczywiście znaliśmy go dzięki jego książkom, jego wymysłom. I choć sprawiały, że czuliśmy się mu bliscy, niewielu z nas znało go jako człowieka. Wiedzieliśmy z pewnością na tyle, by stwierdzić, że był kimś wielkim. Czy poprzez fikcję, czy w rzeczywistości, stawał w obronie swoich przekonań, nie kłaniał się w pas przed okrucieństwem i wykorzystał szansę, by jego talenty na coś się przydały: powiedział nam prawdę. Jego ostatnie lata były naznaczone chorobą, która była z rodzaju najgorszych dla artysty i potężnego umysłu: chorobą, która przypuszczała ataki na jego mózg i kaleczyła jego myśli. Stawiał jej czoła z chłodną pragmatycznością, zdając sobie sprawę z wagi sytuacji, nie przestał jednak kochać życia, nawet gdy przygotowywał się do jego zwieńczenia. Nawet w tak przerażających okolicznościach wykorzystał sytuację, by wypowiedzieć się i pozwolić poznać swoje przekonania oraz wyjaśnić światu, że nigdy nie porzuci prawa do własnej tożsamości, własnej godności – i że nikt nie powinien tego robić.  W najczarniejszych godzinach walczył dla siebie i dla innych: pozostał, jak zawsze, po stronie ludzi – tych niezręcznych niechlujnych istot, na których studiowaniu, badaniu, wyszydzaniu i kochaniu spędził swoje życie. 

Zmienił świat i zrobił to dzięki żartom, miłości i mądrości. Był najwspanialszą postacią Świata Dysku. Dziękujemy, że byłeś, Terry.

Tłum. Marta Szał Szałaśna