Powrót do Świata Dysku przypomniał mi, dlaczego lubię czytać


Seria o Świecie Dysku to 40. tomowy list miłosny, który dał nam do przeczytania Terry Pratchett. Po raz pierwszy przeczytałam te książki jako nastolatka, ale dopiero powrót do nich w dorosłości pokazał mi, w jaki sposób ukształtowały mój gust i nauczyły mnie czegoś o mnie samej.

 

(Artykuł został przetłumaczony z The Guardian i jest subiektywna opinia autorki – Graeme Nill oryginalny tekst tutaj)

Każdy, kto nazywa siebie fanem Terry’ego Pratchetta wiedział, że jego odejście zbliża się wielkimi krokami, odkąd wyjawił swoją chorobę w 2007 roku; nie zmienia to faktu, że wieści o jego śmierci są niezwykle smutne. Jedynym pocieszeniem dla wielbicieli takich, jak ja jest ilość ludzi, którzy wystąpili przed szereg i powiedzieli, że uwielbiali jego Świat Dysku. Choć książki Pratchetta były bestsellerami już od lat, miłym zaskoczeniem jest fakt, że znaczył tak wiele dla tak wielu. 

Myślałam o Pratchettcie przez ostatnie pół roku. Jako nastolatka uwielbiałam serię o Świecie Dysku, dwa razy do roku pożerając każdą część w jaskrawej okładce, zaprojektowanej przez Josha Kirby’ego. Ostatnio rozmyślałam nad tym, jak Pratchett ukształtował moje obecne gusta oraz jak stał się pomostem pomiędzy moim dzieciństwem, gdy czytałam Roala Dahla oraz Janet i Allana Alhbergów a książkami, które teraz uwielbiam. 

Jak wiele z mojego entuzjazmu dla zawrotnej inteligencji Donny Tartt i Davida Fostera Wallace’a albo dla żywiołowych przemyśleń o naturze fantastyki Nicka Harkawaya i Margaret Atwood ma związek z moim wczesnym zanurzeniem się w świecie Pratchetta, niesionym na grzbietach czterech słoni stojących na żółwiej skorupie?

Zrobiłam więc to, co zrobiłby każdy kto cierpi na literacką nostalgię i minionej jesieni pod wpływem impulsu kupiłam na eBayu całą serię o Świecie Dysku, wszystkie 40 książek. Odnotowywałam swoją ponowną przygodę z tą serią na moim blogu Pratchett Job, któremu nadałam nazwę w postaci najlepszego kalambura, na jaki mogłam się zdobyć. Powstał, by usprawiedliwić kupno wielkiej fury książek, którą trzymam teraz pod łóżkiem. Odczuwałam też pewien lęk: a co, jeśli wrócę do czegoś, co kiedyś szczerze kochałam i odkryję, że to już nie to?    

Od października czytałam niemal wyłącznie Pratchetta i odkryłam, że jako młoda dziewczyna miałam całkiem przyzwoity gust w kwestii literatury. Kiedy sięgnęłam po tę serię pierwszy raz we wczesnych latach 90., przyciągnęło mnie do niej poczucie humoru, gry słowne, fantastyczna i apokaliptyczna natura (cztery z pięciu pierwszych książek Pratchetta zawierały wątek końca świata) i poczucie, że czytam coś bardziej „dorosłego”. 

Okazało się, że za pierwszym razem pominęłam wiele rzeczy: aluzje do literatury,Trzy Wiedźmy, które są podstawą jego hołdu dla Makbeta czy jego nieustający przez kilka powieści atak na niedorzeczną postać, znaną jako Bezdennie Głupi Johnson (nadal nie wiem, co miał przeciwko autorowi „Nieszczęsnych”). Byłam również nieświadoma jego uwielbienia dla rzemiosła i dumy z „dobrze wykonanej pracy”, która nie jest zaskoczeniem w przypadku człowieka masowo produkującego przez pewien czas dwie doskonałe książki o Świecie Dysku rocznie. 

Rozwój jego stylu jako pisarza jest wprost fascynujący. Jego debiut, „Kolor magii”, był raczej zbiorem luźno powiązanych komicznych fragmentów niż powieścią, lecz szybko porzucił farsę swoich wczesnych dzieł i odkrył radość płynącą z dobrze poprowadzonej fabuły. Zaowocowało to książkami takimi, jak„Piramidy”, „Pomniejsze bóstwa”, „Straż nocna” i „Piąty Elefant”, książkami, które żonglują ciekawymi pomysłami o atrakcyjnej strukturze. 

Te powieści stawały się także coraz bardziej przerażające w miarę, jak współpracował z Neilem Gaimanemnad „Dobrym omenem”. Na przykład groźba złych wielowymiarowych elfów w „Panach i Damach”rozkosznie mrozi krew w żyłach. Pratchett był znacznie mroczniejszy, niż sugerował jego wizerunek milutkiego pana w oklapłym kapeluszu (jak zauważył Gaiman).

Jego książki są przepełnione głęboko zakorzenionym gniewem, spowodowanym ludzkimi działaniami: Pratchett był tak wściekły, ponieważ głęboko wierzył, że jesteśmy zdolni zrobić o wiele więcej. W jego powieściach o Straży trolle i trans krasnoludy stawiały opór przeciwko rasizmowi i ograniczeniom społecznym pokazując, że wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu uprzedzeni. Umieszczając genialnego tyrana Havelocka Vetinari (będącego skrzyżowaniem Steve’a Jobsa z Lexem Luthorem w proporcji 1:2) na stanowisku patrycjusza Ankh-Morpork, Pratchett rzucił nam wyzwanie opowiedzenia się za dyktatorem. I robimy to, ponieważ dzięki niemu miasto sprawnie funkcjonuje.Vetinari to moja ulubiona postać ze Świata Dysku. Martwię się, co to o mnie mówi. 

W miarę ewolucji serii o Świecie Dysku jego fantastyczne elementy odeszły na dalszy plan, a magię zastąpiła technologia. Dla Pratchetta różnica między nimi nie była wielka. Jeśli kawałek papieru z odrobiną tuszu może zmienić świat i uwolnić fałszywie oskarżonego mordercę (tak, jak jego buntownicza analiza branży prasowej w fabule „Prawdy”), czym różni się od wyciągania królika z kapelusza? 

Abstrahując od tego, Pratchett podarował nam 40. tomowy list miłosny do przeczytania. Podwalinami Świata Dysku są historie, a jego bohaterowie używają ich by wyjaśnić chaos na świecie. Tworząc narrację, pokazał nam równocześnie jej ograniczenia. Był krytyczny w stosunku do postaci, które nie żyją w realnym świecie, ale pokazywał też, jak opowieści zbliżają nas o krok do zrozumienia. 

Ciepło, jakie bije od wszelkich hołdów składanych Pratchettowi, pozwala mi wierzyć, że w końcu wzięto go na poważnie jako autora. Niedawna sprzeczkawokół książki The Buried Gianta utorstwa Kazuo Ishiguro pokazuje, że snobizm jest wciąż obecny w fantasy. Pratchett używał motywów fantasy, równocześnie zadając im kłam – od osieroconych przyszłych królów (wspaniały Konstabl Marchewa ze Straży Miejskiej) do cynicznych antybohaterów, którzy nie mogą powstrzymać się przed czynieniem dobra (Babcia Weatherwax). Seria o Świecie Dysku zmusza nas do wyjścia poza ramy myślowe, niezależnie czy chodzi o religię, role Genderowe, zadania prawa i przywódców albo to, po co w ogóle opowiadać historie.

Ponowna lektura dzieł Pratchetta nauczyła mnie, że można zyskać doprawdy wiele, wracając do niegdyś ulubionych książek. Jego poczucie humoru, ciepło i ciągła potrzeba rzucania czytelnikowi wyzwania znaczą tyle, że był jednym z najlepszych brytyjskich autorów. 

Tłumaczenie: Marta Szał Szałaśna